teksty z albumu "karcer"
teksty z albumu "wschód jest pełen słońca"
teksty z albumu "nic nikomu o niczym"
teksty z albumu "wariaci i geniusze;
teksty z albumu "herezje"
teksty z albumu "babel"
jak trudno decydować, za siebie za swój los
gdy wokół tyle mitów tłumi pojedyńczy głos
mitomania wypluwa swoją sieć-
nie można ... nie można inaczej chcieć!
mitomania
gotowe odpowiedzi wytłumaczą każdy fakt
przypomną o przeszłości, określą jutrzejszy wiatr
foldery podpowiedzą co sztuka a co gnój
a mitospece jutro stworzą "mit twój"
mitomania
kolejne coś, kolejne coś
mówi, że jesteś nic
ty to punkt, słabiutki punkt
bez sił, bez żadnych sił!
wszystko to wielki mit, wszystko to ślepy mit,
ty walczysz z mitomanią... to również stary mit
może nie szukasz mitów, horoskopów na niebie,
ale zawsze będzie ktoś, kto znajdzie je dla ciebie!
koelne coś...
barwne etykiety na butelkach
śmieją się do ciebie nie pierwszy raz
bierzesz łyk i czujesz - coś się zmienia,
pcha do zbrodni "zabij to już czas..."
czy kiedyś o tym pomyślałeś?
czy nie widzisz,
że on bezkarnie sobie z ciebie kpi,
łapie, ośmiesza i pokazuje drzwi
czy kiedyś o tym pomyślałeś
spójrz! pijany wódz!
hej pijaczku
czy takiej chciałeś rewolucji?
won pijaku w polucji!
jutro będziesz mógł wszędzie przeczytać:
pijanych banda zakłócała publiczny ład,
alkohol powykrzywiał ich sumienia,
to tylko burda, cóż... taki smutny fakt
czy kiedyś o tym pomyślałeś?
czy nie widzisz
tak bardzo lubisz siedzieć nocą
przed telewizorem
pochłaniasz każde policyjne szoł
uczysz się pilnie
wmawiają ci, że są niezbędni
niezastąpieni
już czujesz strach... to prawda!
jesteśmy zagrożeni!
następny program może być już z tobą
ty możesz być następnym bohaterem
do nas dziecino wykaż chęć
tutaj się dowiesz, jak czynić śmierć
więc spójrz na ekran i wytęż wzrok
inaczej będziesz z tyłu...
i znowu będziesz z tyłu
już wiesz jak zabić, udusić, zgwałcić
jak zostać katem
wiesz, jak zostać nieuchwytnym bohaterem
spokojny, z nożem w chłodnej dłoni
ruszasz w noc zaczynasz tropić, zaczynasz szukać
to twoja noc
następny program...
dzień czy noc, noc czy dzień
ty nie dasz oszukać się
dzień czy noc, noc czy dzień
ty nie dasz wytropić się dzień czy noc, noc czy dzień
kto jest twym idolem
jak nazywa się twój bóg?
czy masz w domu obrazek?
czy padasz mu do nóg?
potrafisz stworzyć boga,
gdy argumentów brak
kupujesz nim niewinność,
on służy ci za znak!
macie wy bogów cherlawych!
w ich to imię bój i trud
macie wy bogów cherlawych...
a ja nie mam, bo nie wierzę w nic,
co swoją cenę ma,
w nic, co można kupić swoim strachem!
stworzyłeś tylu bogów,
lecz nie wiesz, który twój
szatan, chrystus, allach...
tak samo okłamujesz się.
potrafisz stworzyć boga,
gdy argumentów brak
kupujesz nim niewinność,
on służy ci za znak!
myślisz, że wiesz o mnie wszystko
lecz dziwisz się, gdy mam inne zdanie
wścieka cię, gdy podoba mi się coś innego
i wtedy nazywasz mnie zdrajcą
tak bardzo jesteś pewien,
że zrozumiałeś mnie
lecz to, co widzisz na ulicy to tylko mój cień
nie błagaj, by jakaś myśl
dała ci odpowiedż sobą
czy musisz wszystko rozumieć?
jestem nad twą głową!
jestem ponad wami -
nad waszymi głowami...
poco wszystko wiedzieć,
rozumieć cały świat
kto ci to powiedział,
że wszystko musisz znać
czy trzeba wszystko wiedzieć
czy wszysko trzeba znać...
chciałbym wyglądać z mojego okna
tak bardzo chciałbym wyglądać z mojego okna
lecz każdego dnia i w każdą noc
ono musi być zamknięte
dławione słońce mści się,
jak natrętny wierzyciel
my oddychamy pyłem
musimy nosić maski
mamy pozamykane usta
jesteśmy pożeraczami pyłu
bardzo kocham podróże
lecz okna mojego pociągu
zawsze są zamknięte
szyby pokrył czarny pył
nic nie widzę
dławione słońce mści się,
jak natrętny wierzyciel
pozamykani w brudnych pokojach
oddychając w kurzu
patrzymy spokojnie na nasze miasto
i czekamy na finał
pogrążeni w milczących szczątkach
zamieniamy się w proch
boję się, że kiedyś mogę mieć tego dość
zrzucę maskę, jak samobójcy z mojej ulicy
będę ginął i płakał nie wiedząc,
jak wygląda żywe drzewo
kiedyś mogę mieć tego dość
bez litości cały czas
upadlasz wszystko, co się da
wszystkiemu możesz odebrać sens
tu wszystko może stracić sens
gdzie jest mój bóg, gdzie jego twarz
gdzie on jest, kto ukrył go
opluliście ostatnią swiętą myśl
czy on taki jest, jak wy
kolejna zmiana i nowe słowo
kolejne kłamstwo
nowa religia!
instytucja! partia - to już nie dom
nowa fabryka bije w dzwon
nie potrzebujecie wiernych a ślepych sług
czy to ciągle ten sam bóg
znów płacz, znów płać
i daj co możesz dać
a ciągle jesteś sam!
próbujesz zatopić mnie
w tandecie i śmierdzącej prowizorce
cały czas
wszystko egzystuje "tymczasowo"
w domach pozostały
telewizory i mnóstwo alkoholu
ekrany były dobre do propagandy
gdy się upiłeś nie potrafiłeś myśleć
jesteś ślepy
jesteś takim głupcem
sex oślepia twoje oczy
nienawiść oślepia twój umysł
tak naprawdę nic się u ciebie
nie zmieniło
nadal nic nie rozumiesz,
nic nie widzisz
teraz jesteś pijany od wolności
ale co potem?
jesteś ciągle głupi
sex oślepia twoje oczy
to nowy rodzaj śmierci
odkryłeś nowy rodzaj śmierci
odkryłeś nowy rodzaj śmierci
nie byłem jeszcze w połowie drogi,
gdy wszystko zgasło i zawył mrok
zamilkły nagle wszystkie światła
i niewidzialnym stał się krok
poczułem, jak gdzieś w środku, przy sercu
coś otworzyło ślepia swe
ujrzałem to, co w dzień przy świetle
nie da zobaczyć się
ktoś w ciemnościach płakał, błagał: nie zabijaj, spójrz - ty mnie przecierz znasz
ten, co zwykle różą pieścił usta
jej kolcami rysował twarz
ty, co jesteś moim przyjacielem
czekałeś z nożem w moich dzwiach
chciałeś bardzo coś zobaczyć,
coś, co widzisz tylko w snach
kto we mnie jeszcze jest
co we mnie jeszcze kryje się
i we mnie też ktoś krzyczał coś -
to nie ja! to nie mój głos! na mojej szyi czyjaś głowa
coś szeptała i pluła krwią
to nie ja, to nie mój głos
usta krzyczały jednak wciąż
to nie byłem ja, to nie był mój głos
jednak mówiłem coś...
wystarczy błysk
i nie poznasz siebie sam
wystarczy dźwięk
i nie poznasz siebie sam
spójrz, ty ciągle kłamiesz,
zwodzisz siebie sam
gdy ktoś ci powie prawdę
śmiejesz się
traktując to jak zwykły żart
lecz to nie żart, to nie śmiech,
ty wcale nie chcesz zmienić się
to nie żart, to nie śmiech
nie musisz pytać skąd to wiem
wiesz skąd i dokąd wieje wiatr
wiesz gdzie stanąć, kiedy się śmiać
wiesz kto dobry, a kto nie
i ciągle okłamujesz się
jesteś w grupie - osiągnąłeś cel
znów jednak okłamujesz się
oni chcą, ale ty - nie
więc musisz kontrolować się
kłamca - tak, to właśnie ty
kłamca - kłamiesz też, gdy śnisz
kłamca - jak możesz tak żyć
kłamca - tak, to również ty!
uważaj, byś nie pomylił się
reszta taka jest jak ty,
patrz, by nie zdradził ciebie błąd,
bo naplują ci w oczy, rozkażą odejść stąd
tak bardzo pokochałeś
słodką nieświadomość
chroni cię wygodna skorupa
przyjmujesz bez zastrzeżeń
każde słowo swojej gwiazdy
co gnije ze starości i przypomina trupa
a twój czas wciąż sunie w przód
potrzebujesz kogoś, kto pomyśli za ciebie
nie potrafisz myśleć sam
zrobi to za ciebie twój kulawy idol
ty nie umiesz myśleć sam
a twój czas wciąż sunie w przód...
gdzie gwiazdor twój
nie umiesz bez niego żyć
wciąż szukasz gwiazd
sam już nie potrafisz nic
poznajesz wszystko tylko z jednej strony
reszta jest gorsza, reszta jest zła
łamiesz to, co inne, łamieszto, co nowe
nie potrafisz myśleć sam
i nie widzisz: twoja gwiazda gnije
starość swą zamienia w smród
poznajesz wszystko
czy jesteś zawsze zupełnie przekonany,
że masz zupełną rację, jesteś niepokonany
co lepsze: czy wysłuchać i spróbować
zrozumieć czy lepiej podjąć walkę?!
czy może istnieć tylko jeden punkt widzenia
co czujesz kiedy niszczysz czyjeś marzenia
opluci, poniżeni - ci, co utracili męstwo...
czy cieszy cię zwycięstwo?!
znasz tylko kilka czyichś przykazań -
żyć albo z nimi, albo przeciw nim
choć widzisz jak krępują,
chciałbyś dodać coś od siebie
dajesz uwięzić się
oszukujesz siebie, oszukujesz siebie
sam przekręcasz w kratach klucz
boisz się, boisz się uwierzyć w siebie
religia to nie strach!
wszystko jest w tobie
czeka na znak
umiesz powiedzieć: nie
możesz powiedzieć: tak
ty przecież wiesz, co dusi cię,
gdy nadchodzi noc, gdy zapadasz w sen
chwyć za gardło to, co twije serce mdli
podnieś się i mocno kopnij w drzwi
robotnicy nocnej zmiany - ta noc to wasza noc
dzielnie stoją przy maszynach - ta noc to wasza noc
grają mięśnie, pęka stal - ta noc to wasza noc
zaraz będzie chwila przerwy, salceson i czarna kawa
to ci w brudnych kombinezonach
to dla nich jest ten raj
kują w kuźniach serca
szykują je na maj
już siadają na podłodze - przerwa, krótka przerwa
osierocone usta dławią łzy - przerwa, krótka przerwa
narzekają na rodziny, przerwa, krótka przerwa
kreślą kupony złodziejskiego totolotka,
wstawać do roboty!
fajrant! wolno suną po ulicach - dziś to nowe wczoraj
giną w knajpach pod stołami - dziś to nowe wczoraj
nieprzytomni gwałcą córki - dziś to nowe wczoraj
dziś wypłata, więc patrioci krzyczą to co myślą
każda epoka rodzi anty-epokę
w obozach małych, niechcianych, prawdziwych
ktoś musi być zawsze po drugiej stronie
ktoś musi być zawsze po naszej stronie
młodość walcząca
nigdy nie zniknie ta barykada
strach nie pozwala opuścić okopów
karabin programu broni idei
starego porządku i starych wyroków
bunt jest tęsknotą i walką o lepsze
bunt jest tęsknotą i walką o inne
bunt jest naszym obowiązkiem
bunt jest naszym obowiązkiem
gdzie jest ten co tutaj mieszkał? - nie ma go!
powiedz, nie kłam, jak on myślał? - nie wiem nic!
kto był bliski jego sercu? - nie wiem nic!
odejdź, ja ci nic nie powiem, zostaw mnie!
on już się nie odnajdzie
oni po prostu znikają
kto krzyknie, ten odejdzie
wschód jest pełen słońca!
idą nowe czasy, idą nowi ludzie
chcą bym podniósł głowę, przetarł swoje oczy
wschłuchał się w ich zwycięskie dźwięki
lecz dzisiaj stanę obok, już nie podniosę ręki
kupujcie gazety, gazety kupujcie
uczcie się sami i dzieci swe nauczcie
jak zrobić karierę, uzyskać uznanie
bo tutaj kto zechce, kimś takim zostanie
ratuj to co możesz, ratuj chociaż siebie -
mamy mało czasu
to jest nowe wyjście, to jest nowa szansa
zrobią z ciebie zwierzę, to jest operacja
zwierzę choć nie myśli, trawi i wydala
twój problem to przeżyć - od historii wara!
świat pełen jest kurtyzan
podporządkowanych cenie
pozwalających siebie niszczyć
i deptać swe ludzkie pochodzenie
noce nigdy nie przespane
twarze nicością zamazane
człwiek to brzmi dumnie
to hasło zostało też sprzedane
za pieniądze można kupić wszystko
za pieniądze można sprzedać siebie
można pokochać lub znienawidzić
lub zdobyć dla siebie miejsce w niebie
ideały stanęły pod latarnią
zapomniały jak nazywały się
patrz na to wszystko uważnie
i módl się żeby ci starczyło sił
my idziemy, aby przetrwać lecz nie zginie żaden z nas
pleśń pokryje nasze hełmy a mordercą będzie czas
wykrzywiony obraz szarej codzienności
nie pozwala powstać okłamanej ludzkości
już palą się kościoły i płonie boży krzyż
a razem z kapłanami giniemy ja i ty
być może już niedługo nadejdzie sądu dzień
ofiary inkwizycji ze snu przebudzą się
rozpadną się kościoły i spłonie bożzy krzyż
a razem z kapłanami zginiemy ja i ty
2000 lat! modli się do ciebie
2000 lat! ufali tylko tobie
2000 lat! modlili się do ciebie
2000 lat! kopali grób dla siebie
rozpadły się kościoły i spłonął boży krzyż
pomściliśmy młode życie, wróciliśmy ja i ty
rozpadły się kościoły, budowane tyle lat
nadszedł koniec świata, minęło 2000 lat!
wychodzę na ulicę i nie wiem kto jest kto
ktoś chwyta mnie za ramię i kruszy moją dłoń
ciągną sine rzesze ludu, ciągle oczekują cudu
każdy dzień hasło ma i tylko jeden odzew
atak! atak!
wiruje miasto z jękiem, kołysze się i lud
żre, odchodzi i pozostawia smród
tam na murze słowa, rozstawili straże
i zabiją tego kto to namaże
cały system kar i nagród po to jest by zniszczyć nas
on z człowieka robi szpicla i wojnami liczy czas
nie wiesz kiedy tracisz siebie boisz się powiedzieć nie
coraz więcej szeregowców, z każdym rokiem ludzi mniej
trzeba więc uważac, by nie stać się służącym
wyćwiczonym w sztuce zabijania
szarym tępym szeregowcem
pewien młody człowiek propagandą zwiedziony
uwierzył, że rodzina jest wrogiem klasowym
przyszedł rozkaz - szeregowiec własną matkę zabił
w ciało ojca bagnet wbił i żyć dalej potrafił
szeregowiec ślepo wierzy w rozkaz swego pana
i zabija serce brata kula albo granat
musisz być przygotowany, że nadejdzie taki dzień
twój przyjaciel, lecz w mundurze złapie i zadusi cię
to nie twój ojciec ani twoja matka
ani żaden inny twój przyjaciel
zrobił z ciebie to czym jesteś
powiedział jak masz żyć
to radio telewizja i gazety wybrały tobie przyszłość
radio telewizja i gazety są autorem twoich snów
codzień stoisz w kolejce, by kupić swą gazetę
bo może właśnie dzisiaj dowiesz się czegoś o sobie
tak, to ty jesteś mordercą, ty zgwałciłeś dwie nieletnie
lecz poczekaj jeszcze kilka dni,
może wybiorą ciebie prezydentem
kto ci powiedzial jak masz wyglądać
skąd wiesz co dobre, a co złe
skąd wiesz, co powinieneś robić
kto ci powiedział kim masz być
ty jesteś tylko służącym
jednak myślisz, że robisz to co chcesz
lecz wykonujesz tylko polecenia
które znajdujesz między wierszami w gazetach
zapytaj jeśli możesz, jeśli się nie boisz
w co bezpieczniej wierzyć i kto silniejszy jest
musisz przecież wybrać między leninem a bogiem,
bo musisz się dowiedzieć dla kogo będziesz wrogiem
a ja nie oddam życia za wasz hymn
bo ja wyśniłem sobie wolność!
do walki grają werble i słuchać tłumów krzyk
miliony karabinów, karabin masz i ty
wybrałeś musisz strzelić i zabić swego wroga
lub zginąć jak bohater za lenina boga
czy ja jestem oszustem, złodziejem, gwałcicielem?!
wszystko już straciłem, teraz walczę ze swoim cieniem,
lecz nie ja zadaję ciosy, to nie moje ręce
jestem taki jak chcieliscie, zmieniliście mnie w mordercę
kto zdusił we mnie miłość i kazał iść do przodu?
siłę mierzyć czynem, zabijać bez powodu
ja zaufałem wam, wierzyłem, że to wyjście
dziś jestem taki sam jak wszystko co zbudowaliście
ja jestem odbiciem zła, którego mnie nauczyliście
ja wasze sumienie, ja wasz grzech
jesteś bardzo dobrym i ojcem i matką
jesteś twardy, doświadczony, zawsze nienaganna
nigdy nie popełniłaś błędu, nie ma nic, czego żałujesz
jesteś perfekcyjnym ojcem, perfekcyjną matką
dlaczego miałbyś mieć jakiś problem ze swym dzieckiem,
jeśli wszystko jest pod kontrolą, a obok jesteś ty
wszystko musi powieść się, wszystko musi udać
bo jesteś perfekcyjnym ojcem, perfekcyjną matką
hej! perfekcyjni
nasi jednoskrzydli
spadający z bliska
będę tym kim będę
jednak dziwisz się, gdy późną nocąotwierasz drzwi
jakiś dzieciak i mundurowi pytają czy to twój syn
nie! to niemożliwe! mój syn nie jest kryminalistą
on miał zostać księdzem, nie recydywistą
inny dom, i inne drzwi, noc... ty jesteś sama
ktoś je wydał, lecz nie wierzysz, jesteś taka żałosna
gdy patrzysz głęboko w oczy swoim nastoletnim córkom
ta młodsza narkomanką jest, a starsza prostytuką
hej! perfekcyjni
nasi jednoskrzydli
spadający z bliska
będę tym kim będę
lecz nigdy to nie będziesz ty!
będę tym, kim mam być,
lecz nigdy to nie będziesz ty!
co się dzieje? wpadasz w szał - dzieciak nie może dogonić
twych chorych marzeń
umiera z każdym dniem, jest mutantem twoich chęci
psycho-adrenobieg, bieg do nikąd, bez mety
on nie będzie taki, jak ty - będzie bardziej
niedorozwinięty!
paiętam go,jak był tym nieudanym księdzem
jak swiętym stawał się, tak bardzo chciał być kimś więcej
pamiętam go, jak grał, jak bił na ślepo słowem
a wszystko oddalało się, krwawiło bożym potem
pamiętam, jak przysięgał, zapewniałl o przyjaźni
jak pytał mnie w sekrecie o siłę wyobraźni,
jak czytał moje listy i sprawdzał telefony,
jak pieprzył swoją duszę, biały czy czerwony
nie będę jego sędzią,
brzydzę się być katem
dziś puszczam go wolno,
ale go zapamiętałem
byłeś, jesteś będziesz przed i za mną, jak cień
zawsze gdzieś w pobliżu, nie można zgubić cię
jesteś przyjacielem, który kłamie, dziewczyną, która zdradza
plotką, która dzieli, bólem, co przeszkadza
tym, co łże i rani, śledzi podsłuchuje
i gdy wszystko wokół zmieni się ty zawsze będziesz
diabłem?
nię! chujem!!!!!!!!!!!!!!!!!!!
Pozwól nam pomóc ci, otoczyć cię opieką
dostaniesz jeść, dostaniesz pić, darmową garść emocji
już nic nie będziesz robił sam, dostaniesz to, co wyśnisz
dajemy ci biografię i gotowe twoje myśli,
To jak noc, to jak mgła
widzisz tylko dzięki nam
jesteśmy twym ciałem, twoimi zmysłami
posiedliśmy cię: choć przeciw, jesteś z nami
wypełniamy treścią życia, śmiertelnie uzależniamy
nigdy nie odchodzimy , ale kiedy się zmieniamy
ty już tu nie pasujesz i rozpadasz się rykiem
jesteśmy państwem - twoim najgroźniejszym narkotykiem
To jest noc, to jak mgła
widzisz tylko dzięki nam
jesteśmy twym ciałem, twoimi zmysłami
posiedliśmy cię: choć nie przeciw, jesteś z nami
jesteś pewną datą, pewnym rokiem, pewnym dniem
by zaistnieć musisz zacząć i zakończyć się
my to twoje troski i przyjemne nawyki
my to państwo - najgroźniejsze narkotyki
Jest w porządku nic nie może zdarzyć się
Wszystko poukładane jak w najlepszej grze
Kiedy rzucasz kości możesz wygrać albo nie
Grasz tyle ile możesz i oddalasz się
Lecz zwiększmy stawkę, dodajmy zera
Czy przy grze zostaniesz teraz
Jaka stawka, ile trzeba
By z tchórza zrobić bohatera
Limity - jak ustalasz je
Zasady - ostateczne czy nie
Granice- czy to koniec czy nie
Czego trzeba byś przekroczył je
Jaka jest twoja cena co się musi stać
Kiedy twoje demony dają o sobie znać
Zamykają oczy, przejmują kontrolę
Stajesz się innym człowiekiem i ruszasz w drugą stronę
Co można z tobą zrobić i jak nisko poniżyć
Jak długo można lżyć, obrażać i gardzić
Za ile zaczniesz kraść, wyprzesz się przeszłości
Dumny przekroczysz granicę uczciwości
Lecz zwiększmy stawkę, dodajmy zera
Czy przy grze zostaniesz teraz
Jaka stawka, ile trzeba
By z tchórza zrobić bohatera
Wiem o tobie prawie wszystko,
nie wiele mniej, niż ty sam
Wiem gdzie mieszkasz, gdzie jest twój dom,
wiem co jesz, gdzie śpisz
Wiem jak wygląda twoja rodzina
i dzieci gdy były małe
Wiem jak wyglądałeś ty w ich wieku
bo widziałem twoje fotografie
Byłem w twoim domu!
Byłem w twoim domu, gdy był pusty,
i byłem w nim gdy byłeś ty
Za pierwszym razem tylko go zwiedziłem,
za drugim otrułem psy
Trzeci raz był ostatni,
okradłem ci cały dom
Wyniosłem wszystko, jest teraz pusty,
pusty dom i pusty ty
Byłem w twoim domu!
Zostawiłem ci tylko nie lubianą płytę,
lecz nie z tego chce mi się śmiać
Ale z tego, że kiedy się mijamy,
wciąż życzysz mi miłego dnia
Oto jest moje miasto
zapomniany szary kosmos
ile razy wjeżdżam na tę stację - gaśnie wiara
wolałbym się tu nie zatrzymywać, nigdy tu nie stawać
przy ulicach stoją szare domy
w domach szarzy ich mieszkańcy
zapomniani, bezpieniężni, bezrobotni, bez miłości
bez pomysłów i nadziei, bez współczucia i litości
moje miasto umiera
moje miasto jest chore
dzieci dyszą bez przyszłości
rzucają kamieniami, napadają w ciemności
to miasto starych, i tych bez powodzenia, i tych co umierają
ci co mogą trochę kradną, inni po prostu uciekają
Moje miasto żyje w stresie
musi to odreagować
Nigdy nikomu nie patrz tu w oczy
żeby nie prowokować
gwarancja by przeżyć? Ciągle siedź w domu
na wołanie nie odpowiadaj
nie prowokuj Policji wołaniem o pomoc
bo uderzy i powie: spierdalaj
Biegnę, biegnę, biegnę
biegnę ile sił
nie mogę się zatrzymać
nic nie przeszkodzi mi
nie mogę tracić czasu na miłość czy gniew
schodźcie mi z drogi - ja bardzo śpieszę się
umrę, jeśli się zatrzymam
nie mogę opaść z sił - ja tego nie wytrzymam
biegnę, biegnę
biegnę ile sił
już śpię i nie jem,
niczego nie brak mi
nie biegnę do mety, nie biegnę by wygrać
nie mogę inaczej, po prostu muszę biec
umrę, jeśli się zatrzymam
nie mogę opaść z sił - ja tego nie wytrzymam
wszyscy i wszystko
zostało gdzieś z tyłu
wyprzedziłem siebie
i przegrał mój cień
lecz właśnie umarłem
i gniję tak wolno
jak słońce się podnosi
jak budzi się dzień
Czytam z oczu, twarzy, gestów i coraz więcej wiem
To co słyszę i widzę wchłania i przeraża mnie
Każdego ranka rodzę się inny,
nie pamiętam wczorajszego dnia
Kim jest ten z tamtego zdjęcia?
Bo na pewno to nie jestem ja
na pewno to nie jestem ja
nie to już nie jestem ja
Zmęczony prawdą
Chory i zły
Chcę umieć kłamać
Lub chociaż milczeć
Słyszę nienawistne głosy zza ścian,
rozmowy z dalekich miast
Czytam śmiercionośne myśli,
rozpoznaję za uśmiechem płacz
Niech to będzie tyko taniec z prawdą,
lecz nie chcę jej znać
Nie chcę na nią więcej czekać,
bić się o nią, lub się bać Widzę więcej, słyszę więcej,
Czy to dar czy zwykły strach
Wyczerpany nie chcę więcej patrzeć
Wolę ciszę w swoich snach
Niech to będzie tyko taniec z prawdą,
lecz nie chcę jej znać
Nie chcę na nią więcej czekać,
bić się o nią, lub się bać
jeśli tylko będę chciał - zrobię z ciebie to co zechcę
jeżeli tylko będę chciał - zmienię cię w posłuszne zwierzę
będziesz płakał, będziesz się bał - choć to tylko głupia gra
ty nie będziesz wiedział nic - dość że będę wiedział ja
otoczy cię wysoki mur
wyceluję w ciebie broń
cudza twarz, to nie ty
już nie jesteś tym kim byłeś
z dnia na dzień gaśnie blask
czujesz jak słabnie wiara
w mundurze odbiorę ci głos, nagiego rzucę w zimną noc
pchnę cię w ciemność, przekręcę klucz, zostawię cię
po drugiej stronie
zgaszę słońce, odbiorę dom
opuści cię nawet twój cień
jaką moc? ile sił
nosisz w sobie? co wyzwolę?
zmienię cię w to co chcę
nie znasz mnie i nie znasz siebie
jeżeli tylko będę chciał - zmienię cię w posłuszne zwierzę
będziesz płakał, będziesz się bał - choć to tylko głupia gra
otoczy cię wysoki mur - zgaszę słońce, odbiorę dom
wyceluję w ciebie broń - opuści cię nawet twój cień
jaką moc? ile sił
nosisz w sobie? co wyzwolę?
zdnia na dzień gaśnie blask
czujesz jak słabnie wiara
jaką moc? ile sił
nosisz w sobie? czego nie wiesz?
zmienię cię w to co chcę
można zrobić z ciebie wszystko?
Ile jest we mnie człowieka
Nowoczesności i humanizmu
A ile jest we mnie bestii
Ile dzikości i atawizmów
Za miłość i pokój niech będzie nagroda
Za hańbę i zło kara i gniew
Niech zyskuje kto oddaje, traci kto odbiera
Życie to życie, śmierć to śmierć
Ile jest we mnie chrześcijanina
A ile go ze mnie ucieka
Co mam powiedzieć kiedy widzę
Jak kaprys człowieka zabija człowieka
To nie jest plansza komputerowej gry
Tu nie znajdziesz dodatkowego życia
Tu gdy ktoś upada już się nie podnosi
Tu jedno jest życie i jedna jest śmierć
Jaki strach ma naprawdę wielkie oczy
Ile razy można zabijać bezpiecznie
Ja nie chcę nie potrafię być nowoczesny
Bo twój humanizm jest niebezpieczny
Kołysanka
Uśnij sobie uśnij
Nie klnij i nie bluźnij
Uśnij czemu nie chcesz spać
Uśnij tak twoja mać
Słoneczko za kratą
Zaszło już ty szmato
Uśnij teraz sobie
Zanim uśniesz w grobie
Uśnij nie płacz więcej
Bo ci łeb ukręcę
Urwę rączki nóżki
Nasram do pieluszki
Gwoździe w oczka wbiję
Usteczka zaszyję
Żebyś mi umarła
I już się nie darła
Popatrz gwiazdki w niebie
Rzygają na ciebie
Księżyc wypiął dupę białą
Uśnij już i śpij noc całą
Całą noc
autor: Antoni Słomczyński
Kiedy mówię nie można mnie nie słyszeć
Jestem jak schizofreniczny głos
Trawię cię jak robak, drążę korytarze
Tłoczę truciznę w twoją głowę
Twoje oczy coraz gorzej widzą
Mieszają się kolory, ginie kształt
Twoje uszy coraz gorzej słyszą
Nie wiesz kiedy słyszysz śmiech a kiedy płacz
To ja!
Czaruję zaklinam i tańczę
Naprzeciwko ciebie jak zły duch
Wzbijam się opadam, grzeszę pokutuję
By zmylić, zagubić
Wprowadzę wirusa w twoje myślenie
Postawie po drugiej stronie lustra
Jestem twoją zmorą, twoim złym snem
Koszmarem, straconym honorem
Oddychasz cicho i cicho myślisz - lepiej by nikt nie słyszał
odgłosów myśli, jęków opinii; lepiej by nikt nie widział
co się dzieje w twoich snach
o czym śnisz, kogo tam grasz
co cię boli, czego chcesz
co ukrywasz, o czym wiesz
Nic Nikomu O Niczym!!!
Jesteś jak dół, co się zapełnia, jesteś jak brudna rzeka
co niesie śmieci i urny z listami, na które nikt nie czeka
Grzebiesz w sobie tysiąc myśli
Ranią cię i rodzą zło
Jesteś jak bomba zegarowa
Teraz wystarczy byle co...
Nic Nikomu O Niczym!!!
Nie wstydź się jeść bo będziesz głodny
Nie wstydź się pytać bo zabłądzisz
Poznaj swoje prawa
Co zależy i należy do ciebie
Tykasz jak bomba zegarowa
Ginie się z głupoty, ale nie od słowa
wiejski magik (czyli zjebiście ciężki kamień)
Jak małe dziecko przy prostej układance
Wciskasz nerwowo to czego brakuje
To co nie pasuje rozrywasz na pół
Jesteś jak kamień co ciągnie w dół
Dwie drogi, lecz dla mnie nigdy nie za daleko
Prawda jest jak ty - zależy co zrobisz z niej
Wiejski magik - lecz kogo chcesz oszukać
Jesteś jak kamień co ciągnie w dół
Jak wirus zostawiasz po sobie ruinę
jesteś już tylko żółtą fotografią
noszę cię przy sobie jak ciężkie wspomnienie
Choć jesteś jak kamień co ciągnie w dół
Mówimy do siebie i nie ma w tym nic dziwnego
Jesteśmy koło siebie, to nic niespotykanego
Śmiech i płacz, czasem łzy
My wy oni on i ona ono ja i ty
Stój i nie podchodź, zostań tam
Żeby być razem musisz być sam
Bliżej to dalej, jest tu i tam
Żeby być razem, musisz sam
Pieścimy swoje ciała od miłości do znudzenia
Umiemy być tak blisko, umiemy wejść w siebie
Ludzkie stada sczepione chorobą
Choć pomiędzy, nie możemy żyć ze sobą
Spotykamy się, zbliżamy, rozmawiamy
To tylko ocena, chytre porównanie
Im bliżej jesteśmy, bardziej się oddalamy
Im częściej się widzimy, rzadziej się spotykamy
Mówię nie bo się nie zgadzam
Czy cie stracę czy rozczaruje
Mowie nie bo jeśli się zawaham
Znienawidzę cię do końca i zwariuję
Mówię nie - to chodzi o mnie
Bo tak myślę, bo tak zdrowo
Mówię nie - czemu trudno to powiedzieć
Tylko jeden wyraz, jedno słowo
Moje nie, nie znaczy nie wiem
I nie musze być twym ideałem
Więcej stracę jeśli powiem: tak
Okłamie, oszukam, nie czy tak?
Mówię nie - to chodzi o nas
Więc zaprzeczam i odmawiam
Mówię nie bo nie chcę, bo to nie dla mnie
Bo po prostu się nie zgadzam
Witaj w ostatniej bajce, świecie dwóch kolorów
Nie można się odwrócić, nie dokonać wyboru
Jazda niebieska, jesteśmy aniołami
Złamaną obietnicą, dawnymi marzeniami
Wystraszeni skanują wyobraźnię
to bajka czarno biała i dzieje się na poważnie
Wracamy jak wirusy, atakujemy serce
Przestawiamy myśli, nigdy nie wrócą na miejsce
Nic nie jest czym było, rozerwany łańcuch
Jesteśmy w twoim drinku, jesteśmy w twoim tańcu
Kikut krzyża w ziemię, blade światło zniczy
To nie jest zwykły dług,i tak go nie rozliczysz
Napadniemy we śnie, schizofrenicznym łamańcu,
Zabójcy w twoim drinku, zaczajeni w tańcu
W królewskich szkarłatach
Dla innych w stroju błazna
Wypadek czy tragedia
Śmieszna czy poważna
Alchemiczna diagnoza
I słowa się przezbroją
I co było obawą
Staje się paranoją
Druga strona lustra
Jestem - po drugiej stronie lustra
Kto tu jest normalny
Czy to tylko akrobaci
Czy to więcej, niż talent
Czy to już są wariaci
Kto czyim elementem
I w czyim świecie gramy
Bękarty definicji
Ludzkie anagramy
To jest chyba niemożliwe Wciąż prawdopodobne
Nieprawdziwe i psychiczne, ale jak wygodne
Wstręt do ludzi czy to oni, miernoty etosów
to wygląda nie realnie, to musi być z kosmosu
Bestie śmieją się z ekranu Zacierają ręce
Widząc, jak ścigamy się nawzajem
W plus minus ósemce
Polityka, hossy, bessy
I konflikty zbrojne
Wymyślone wiadomości
Nerwowe, niespokojne
Arsenały pełne broni
Myślałem: to na obcych
A to oni uzbrojeni
Bliżej każdej nocy
Kto mi powie bo sam już nie wiem czy zostałem
Tym kim chciałem czy przeciwnie
Swym wcześniejszym wrogiem
Jakimś obcym ciałem
Cztery i zero Więc dlaczego być nie mogę
Tak jak inni i jak reszta Uległy, kupowany
Nijaki, sprzedawany
To ja, a gdzie olśnienie
Zew czasu , ewolucja
To ja , a gdzie zbawienie
Ja, walc i rewolucja
Kto mi powie czy to ja czy świat się zmienia
Bo nie mogę poznać twarzy Obce i banalne
Takie przewidywalne Odrobiny nijakości żądam
Też trochę pokory Pozbyć również się nawyków
Desperatów i rycerzy Bluźnierców, buntowników
Bo nie można być bezboleśnie normalnym
Kosmicznie niepokornym Być nikim, niewidzialnym
A rozpoznawalnym.
Więc niech boli Niech dręczy i przeszkadza
Niech burzy stan banalny A cztery i zero
Chcę zostać normalny
kiedy niebo kładzie się na ziemi
Deszcz, co rozmywa burzą
notatki w kalendarzu
Wypłukuje adresy, kochanki
i przyjaciół
Wiatr, co rozdmuchuje życia
jak powyrywane strony
Jak drzewa rwie marzenia,
nieprzekupny, niestrudzony
W co wierzę, na co czekam
Moment może zmienić
Gdy ciężkie czarne niebo
Kładzie się na ziemi
Ziemia wolna, ziemia wolna drży
i krwawą lawą broczy
Zrzuca uczepione życia,
trzęsie sakwą ludzkich groszy
płyną ciała zaskoczone w miłości
i wzięte we śnie
oczy, które wciąż nie wierzą.
To jest zdrada! To za wcześnie!
W co wierzę, na co czekam
Moment może zmienić
Gdy ciężkie czarne niebo
Kładzie się na ziemi
Umęczone niebo spada wypróżnione kometami
Co jest warta ludzka wiara
karmiona kłamstwami
Plany trupów, poświęcenia ludzko pewne,
zawsze, wszędzie
Wszystko było dla przyszłości,
której nie będzie.
modni, piękni i bogaci
cud dziewczyny, kabriolety
pachnący i opaleni
głupi albo wykształceni
chcę mieć to wszystko
chcę mieć to zaraz
nie po kawałku
lecz wszystko naraz
ulicą jedzie mój samochód
idzie moja cud dziewczyna
jak daleko między nami?
nie mam czasu, mam dynamit.
mogę być jak ci z reklamy
będę taki, jak ci z filmu
tylko trochę charakteru
do mego video clipu
chcę mieć to wszystko
chcę mieć to zaraz
nie po kawałku
lecz wszystko naraz
szybko i za nic
nie mów że to nie jest dla mnie
że to kłamstwo, gra, reklama
przeciez widzę, że to łatwe
pokazełeś no więc pragne
oczy wpatrzone jak kamery
nogi biją w udeptany szlak
nie za wysoko, nie za daleko
jeden za wszystkich, wszyscy za jednego
ręce długie jak ramiona wagi
chęci tylko w ciemnogrodzkiej skali
czy nie za dużo, czy nie za wiele
dno a nad nim truciciele
wszyscy na jednego, drapieżni i źli
jeden na wszystkich i w górę, co sił...
kolejny raz, i znowu do dna
wszyscy na jednego
do ziemi! na znak
w górę i złapać się krawędzi
uciec strachowi i miernocie
co oplatają, jak głodne insekty
zabierają w dół i topią w błocie
jak robale jeden na drugiego
wbić się kłami w ciało najbliższego
jak się nie wzniesie, runie do dołu
tyle samo wszystkim, nic więcej nikomu
jak piekło wspinać się po plecach potępionych
niewola smutku strachu przegranego
co sił znowu w górę, jeden na wszystkich
wszyscy na jednego
w górę, wspinać do krawędzi
wbijać pazury w zimne ściany
w dół, na dno, nikomu się nie uda
w górę, co sił! i w dół...
Przykładam ucho do asfaltu ulicy
Na pokościelnym niedzielnym spacerze
Nie huczą koła aut i słyszę jak
startują sms-y a cichną pacierze
moje ucho leży na niedzielnej ulicy
co wściekle drży i słyszę płacz
zarzynanych i łamanych dzieci
matki w obłędzie rzucające je w śmieci
Samodestrukcja. Kolejny dzień
samogwałtu. Jest nas mniej.
Samozagłada. Nowy dzień.
Tak, tak zabijamy się!
Dzieci rodzą i zabijają dzieci
Pękają kosteczki pod młotem. Atleci.
Czy warto żyć w tak świecie zjebanym
Tak bo to jedyny jaki jest dany.
Gdzie naturalny instynkt samoprzetrwania?!
Z honorem śmiertelnym zderzyć się czołowo
Dlatego ludzkość naczelnie rozwinięta
Zginie szybciej niż domowe zwierzęta
Co to za ludzie? Skąd oni są?
Z krzyżykami na szyjach. Plują i klną
Makowe główki śledzą z brudnej piaskownicy
Rodziców i ich psy, wypróżnione na ulicy
Co to jest za kraj?
Czy to taki kraj, czy jego mieszkańcy
Nie wypada czuć się dobrze, tułacze i przegrańcy
I jeśli wierzyć mediom, tu wszystko jest bez sensu
Bo wszyscy wszystko wszystkim kradną,
i nie ma precedensu!
Sami i samotni, w codziennej komedii
Razem w ostatniej chwili, we krwi i tragedii
jak kochać - to na zawsze,
jak bić się - to do śmierci
gotowi całą kulę ziemską zatrzymać
i znów zakręcić
Skąd trudno się ucieka, i jeszcze trudniej wraca
Im dalej – też bez sensu, lecz chociaż się opłaca.
Jedni idą, inni się chwieją, a inni przewracają
Życzenia zła wszelkiego. Potem się spowiadają.
Wyniesione w biegu desperackim do wolności
Ikony zapominane, na ścianach w samotności
Szarpane jak plakaty, pieśń co nagle zgasła
Czego tutaj trzeba? Jakiego trzeba hasła?!
Błądzę między poniewieranymi
przez ptaki pomnikami
Ich usta kamienne milczą
kneblowane odchodami
Jak straszna musiała to być moc
i straszna siła
Odczłowieczyła, zamieniła w kamień,
i w końcu zabiła
to wstyd - że jeszcze żyjesz
to wstyd - że wciąż cię słyszę
to wstyd - że oddychasz
to wstyd - że nie umierasz
Wojna o cyfry, wojna o litery
Nie ważne kto je pisze,
nie ważne kto je czyta
Jestem pewien, że żadna z nich
cię nie obchodzi
Więc dlaczego, dlaczego
wciąż się o coś pytasz
Jak nonsens pijany od władzy,
mentalny onanista
Rzygasz skulony w ciemnościach
ze swymi posągami
Dziesięciu Sprawiedliwych
Na żelaznych skrzydłach
Z dzidami i czołgami
Pokojowo przybywa
Dziesięciu sprawiedliwych
Wyprawa szybko minie
A potem w bohaterów
Kwiatami, tak jak w kinie
Nowi krzyżowcy
Łupy i racja
na sodomę
Inkwi-demokracja!
Dziesięciu sprawiedliwych
Już nie śpiewa nastrojowo
Błądzą kule w krwi i kurzu
Poczekaj! Nie strzelaj!
dziesięciu sprawiedliwych
to nie dłoń dziewczyny
przestraszone ręce
ściskają karabiny
skuleni bracia modlą się
żałują po kryjomu
zabici przypadkowo i ze strachu
o tym nic nigdy nikomu
wdowy i sieroty, fale morze krwi i łusek
krzyżowcy nowej ery
raz dwa trzy cztery
dziesięciu sprawiedliwych
Wrócili do swych domów
Krzyczą w nocy, milczą w dzień
Bo o czym tu i komu
Samotni jak ci
Co zostali daleko w piachu
Krzyżowcy nowej ery
Raz dwa trzy cztery
Zdziwiony? Czy wiesz, jak to jest
Dziś to wczoraj i początek jutra
Adreno film, szał, może coś się stanie
Na pewno, lecz na krótko i daleko, na ekranie.
trzeba czegoś realnego
Bardzo podniecającego
Bo trzeba czegoś nowszego
Tak, i bardzo nieludzkiego
Zdziwiony? Czy wiesz jak to jest
Fikcją zaspokajać żądze?
Drobne rzeczy. Wciąż jednak za mało
Lepiej ale czy to zabolało?
Zdziwiony? Czy wiesz jak to jest
Trzymać cie na rękach, patrzeć w oczy
Wdychać głęboko zapach ciepłej krwi
Niektórych się do przydarza naprawdę
niektórym tylko śni
to kolejny taki dzień, kiedy wstecz oglądam się
kto jest za mną, kto już nie, kto się poddał, zgubił się
to kolejny taki dzień, kiedy wstecz oglądam się
kto mnie goni, słyszę psy, kto nas wydał? ja czy ty?
jak uciekinier gnam, jakbym chciał się cofnąć
do momentu, gdzie wszystko miało jeszcze sens
czy uciekam sam, powrócić do chwili
gdzie ten moment, co miał sens?
jesteśmy krok z tyłu
na wyciągnięcie ręki
zgubieni bezpiecznie
obłąkani , waleczni
jesteśmy za tobą
z honorem i gotowi
w ciemności nie widoczni
to kolejny taki dzień znowu w tył oglądam się
kto jest za mną ty czy wróg czy to diabeł, czy to bóg
słyszę głosy wokół mnie nie chcę, lecz oglądam się
w czarnym gardle płoną kły ktoś się ruszył, ja czy ty?
czy to tylko schizofrenia zwykłe przywidzenia
czy realny świat który zgubił sens
a może to sumienie lub wyobrażenia
wszystko gdzie powinno jest
Tej nocy nie będziemy z bliska
przyglądać się ojczyźnie
i maczać różańców
w narodowej bliźnie
więcej tlenu i powietrza!
balkon musi byś otwarty
jest nas tutaj sporo
Punk Rock Party
Nie będzie kursów walut
Laptopów i komórek
Polityki, ekologii
Religijnych brawurek
Więcej góry, środka, dołu
gdzie i kiedy autostrady
to co ważne to
Punk Rock Party!
Nigdy starzy zawsze młodzi
Raz umierasz, raz się rodzisz
Jasna gra i jasne karty
Vivat! Punk Rock Party!
Żadnych e-maili, smsów
Tylko prawdziwe słowa
Niech się skończy taniec
I zacznie się od nowa
Pulsujące zmysły
Gardła krzykiem zdarte
Znowu się udało!
Punk Rock Party!
Dzikie Wojny
W oczach zwoje ledów w całunie z banera
Przyglądasz się sobie kukle bohatera
Kiedy to się stało? I Gdzie tego przyczyna
Ty jesteś niewinny to jest czyjaś wina
Ściśnięty w słuchawkach, samo oślepiony
Jak mesjasz wśród tłumu wizją prowadzony
Truchło na reklamie, manekin w kolonii
Ty nie idziesz z hostią, tylko z czipem w dłoni
Kiedy to się stało? Gdzie tego przyczyna
Ty jesteś niewinny to jest czyjaś wina
Kto jest tym judaszem, kłamliwym suflerem
Nie jesteś już klientem a najtańszym testerem
Dzikie dzikie wojny
ludzkiej technosfery
Klęczą pod ekranami
Człeko izomery
Iluzje
Ci i tamci
W każdych wiadomościach
To wciąż ty
Zabójca, sanitariusz
Polityczne
Złodziejskie makijaże
ty rozdajesz
Kule i bandaże
Konfrontacja ofiar
Trucicielskiej infuzji
Cz ktoś widzi dobro i zło
Huk i tłok
Wybuch tam za rogiem
Śmierć i tłum
Mordercy chowają się w tłumie
Ścisk i tłok
Kieszonkowcy duszy
W zamieszaniu
Cicho kradną „ja”
Przełamane
Bariery iluzji
Czy ktoś widzi dobro i zło
To nie dobro
To nie zło
Pęknięci w twej iluzji
Idą wściekli idą źli
Niechciani intruzi
Chora Broń
Widzę kapią z rąk czerwienią
Raptem ze zgorzeli ziemi wyrośnięte
W dołach długości karabinów
Leżą martwe okłamane wynajęte
Słyszę dzwonią kamieniami
To po drugiej stronie zacienionej kuli
Kupieni przez dogorywających starców
tych co tak karmili, aż wreszcie otruli
Czy jakiś Bóg widzi?
nie ludzka, zwierzęca
chora broń do wynajęcia
nastoletnia i dziecięca
z czarnych chmur, tych tuż nad ziemią
jak zatrute chore jabłka
lecą dzieci kamikadze
z wyrokami śmierci w łapkach
Jeźdźcy apokalipsy
Płoną konie na biegunach
Rżą. A starcy dają chwilę
Militarni pedofile!
Herezje
Co jeśli niebo jest już puste
i nikogo od dawna już tam nie ma
Co jeżeli piekło to opuszczony po węglu dół
Czy to przydarza się wariatom
Czy całej cywilizacji
Jak być normalnym pojedynczo
Bez sztandarów, manifestacji
Ile warte są te myśli?
Oby były to herezje
Nie prymitywny banał
Nie cywilizacyjny zawał
Co jeśli nie byliśmy nigdy bosko- diabelskim sentymentem
Jeśli jesteśmy kosmicznym śmietniskiem,
nieudanym eksperymentem
Czy to przydarza się wariatom
Co jeżeli bóg każdego to był tylko prymitywny banał
Jeśli byliśmy głupi i bóg odszedł,
Gorzej: w przerażeniu skonał
Jesteśmy Skałą
Wśród politycznych śmieci, na poligonie wiar
Jesteśmy jak sumienia, dusze miliona ciał
Pochyleni , ukośni, aż ich zabierze wiatr
Klęczą z rękami w górze, okruchy ludzkich kart
tylko resztki strąca wiatr
jesteśmy rudą
Jesteśmy skałą
Czy ich już tutaj nie ma, to cisza, żaden głos
Jak śmieci podmuchami szarpani dzień i noc
A tu zrośnięte widma, jak pusty ciemny dom
Zwycięzcy? Eksponaty? Zbroje pokryte rdzą?
Oni nie idą
Migają na ekranie wydarzenia ostatnich upadłych dni
Jedni już poszli i wrócili, inni dopiero będą szli
Bić się za wolność , władzę, bogów, wszystko czego chcesz
Inni się nigdzie nie ruszają, może dobrze, może źle
bo to możliwe i się zdarza
dobro śmieje się ze zła
czy na pewno to głupoty
czy mądrości znak
nie idą bo nie wiedzą
nie idą bo nie chcą
może są szczęśliwi
i jest im dobrze
to nie jest takie fantastyczne ludzie gdzieś kochają się
tam wszystkie książki wszystkie filmy
tylko dobrze kończą się
Posłaniec
Jestem tu posłańcem
I niosę wredne wieści
Będziecie szkieletami
Później albo wcześniej
A wasze brudne kości
Ukryje beton metra
Szczęśliwcy ci co są NN
Spadłem tu z dziurawej chmury
By świat wydał się jeszcze bardziej ponury
To dzieje się naprawdę nie we śnie
słuchaj anioła który klnie
I mieni się na trupiej łzie
słuchaj posłańca który budzić śmie
naprawdę nie we śnie
słuchaj anioła który spadł i klnie
Jestem tu posłańcem
Wyłącznie smutnych wieści
Napędza mnie
smutek i żal
i powiem bardzo prosto
wszystko było bez sensu
wszystko na odwrót
i zostanie nic
Spadłem tu z dziurawej chmury
By świat wydał się jeszcze bardziej ponury
Jestem tylko posłańcem
Tylko złych wiadomości
Napędza mnie wasz
Płacz i zło
Wydrenowana Ziemia
To nie tylko ta ulica , to nie tylko jedno miasto
To chyba cały kraj
Nocą, dniem jak puste mrowiska
Krwawią starczym pulsem
Dziurawe blokowiska
Na czym stoję
Po czym chodzę –
Pusta i wydrenowana ziemia
Gotyk bez wampirów, tylko truchła,
tu nie ma świeżej krwi
Demograficzny trup
Peryferyjne wzloty pensjonariuszy,
Urojona normalność
Bezdzietna i bez duszy
Łzami płaczem przeklinana
Opuszczona, utęskniona ziemia
Idioci
Wpatrzeni w nogi, twory
O naostrzonych łokciach
W tłumie i osobno
suną, stają, żrą, i srają
Czy to złoto? Nie to kapsel
Niepotrzebnie się schyliłeś
Ktoś cię popchnął, ten potrącił
Też popchnąłeś, potrąciłeś
I maszerujesz - ślepy
Jak obok wielu
Nie wiedząc dokąd – głupi
Nie znając celu
Niechciany odpad
politycznej
Przemiany taniej materii
Dużo, za szybko – wolniej!
Już dawno temu
Już zapomniałeś
Gdzie i po co? Kto i czemu?
Co u innych? I co myślą?
Jak spółkują, uważają
Co u ciebie? A co u mnie?
Idę- oni już ruszają
Turysta
Szepczę mówię wołam
Szukam przewodnika
Jestem tu od teraz
jakby od przedchwili
Do siebie i ta ziemia
Miała być ojczysta
To jest tylko twój-świat
Jestem tu turystą
Nie moje miasta
Ulice, domy
czy jestem głuchy
i niewidomy
Mówisz nie rozumiem
Sceny ich nie czuję
Co to jest za dramat
Błądzę i zgaduję
Dachy aż po chmury
nowoczesne stosy
stare lecz w kolorze
hasła i fotosy
Mediainfekcja
A ja chcę pobyć dzisiaj sam
Nazwij to głupotą, alienacją
Jako to jest pogadać z samym sobą
Poza teamem, poza integracją
Otoczony wami, jak szyja różańcem
Pętla, medialna wspólnota
Dzisiaj chcę posłuchać siebie sam
Nie dbam o to, czy to grzech jest
Czy głupota
Jak usłyszeć siebie mam
W decybelach obcych szeptów.
Który w szumie to mój głos
Wysypiska media-śmieci
Cudze myśli, czyjeś informacje
Krążą we mnie jak chore bakterie
Jak głęboko we mnie tkwią
Nie moje zmory, nie moje histerie
Zaawansowani technicznie wspólnotą
Gdzie można być przez chwilę niewidzialnym
Szatańskie pajęczyny
Kable, światłowody, szpiegowskie satelity
Złodzieje
To jakiś żart, diabelski trik
wszystkie transakcje zapłacone
Lecz kiedy szukasz tego w dłoniach
Jeżeli jest to zaraz płonie
Jak gwoździe w dłoniach - potwierdzenia
złodziejskiego uniesienia
kto oszukał? I tak nie zgadniesz
i zapamiętaj: to ty kradniesz
złodzieje!
Jak wampiry z religijnym
i społecznym abonamentem
oddaj haracz bo zostaniesz
piratem, pasożytem i oponentem
Regularnie rzucasz w tacę
i do skarbu, i na zdrowie,
jeśli spojrzysz jednak w dłonie
jeżeli jest coś, zaraz płonie
złodzieje
feudalny głupiec na odpuście
nowożytnej głupców ery
płacisz za nic i miernotę
i za kłamstwa, i afery
czy to kraść jest nie kupować
oszustw , złamanych obietnic
Nie lojalny? nie uczciwy?
kto jest zatem tutaj większym
Złodziejem?
Skrucha
Dyszące miasta i utrzymane mosty
Wdycham chciwie noc jak drogi złoty tlen
Gasną za mną domy , ulice i drogi
Tak bardzo pachną jak dym ze zgaszonych świec
Na cmentarzu wspomnień wyją głodne hieny
Wygrzebują z grobów to co zabrał czas
I ty pytasz czy jest coś co bym dziś zmienił
Nie, ja zrobiłbym to wszystko jeszcze raz
Nie pytaj mnie czy czuję żal i smutek
Bo zrobiłbym to wszystko jeszcze raz
Powtarzam, że niczego nie żałuję
I poznałbym tych samych ludzi jeszcze raz
I niczego nie żałuję
Jeśli trzeba wszystko zrobię jeszcze raz
I powtarzam, że niczego bym nie zmienił
Znowu zrobiłbym to wszystko jeszcze raz
13 XII
przyszedł tak znikąd, wniósł do domu brudny śnieg
zasiał w rodziców paraliżujący strach
a pod stołami gromady dzieci
bawią się dalej w wystraszonych miastach, wsiach
czy jest to wojna niespodziana, czy to skecz
choć czarno-biało dzieci bawią się wciąż lecz
dziś tylko w domu, nie ze wszystkimi
niektórych nie ma, wyjechali, dokąd? precz!
dziś tylko w domu i po kryjomu
od tego ranka ufać nie wolno nikomu
przypominamy sobie grudniami
stoimy z boku, zdziwieni, tacy i sami
gdy my pod stołem gramy, malujemy ściany
a śnieg powoli topią spadające łzy
to tam na górze, dech zatrzymany
a czołgi węszą jak pancerne głodne psy
ktoś na ulicy znowu krzyczał, zaraz zgasł
w choinkach zło, w mundurach grzeje swoje łapy
w czarnych sukienkach, matki i żony
zalane łzami, bezsilnością poniżone
znikają ludzie, płacz i modlitwy
co to za wojsko stoi pod naszymi drzwiami
o co tu chodzi? ja nie rozumiem
czy jestem przeciw, jak nie z nimi, ani z wami
od opornika po do krwi ostatniej bunt
ci za Leninem, ci za bogiem, szukam siebie
ktoś szarpie ramię, nic się nie zgadza
nie wiem, którzy to bandyci, którzy władza
w deszczu ulotek ciągną sine rzesze ludu
myśliwi i ofiary siadają do stołu
miał być okrągły, a widać kanty
jak to możliwe: kiedyś razem, dziś znów anty
z ruin i grobów strzelają w chmury
obietnicami oblepione stare mury
samotny śpiewak i haseł huk
plakaty , jak łańcuchy kleją się do nóg
przypominamy sobie grudniami
stoimy z boku zdziwieni tacy i sami
przypominamy sobie grudniami
Wojna
Śniła mi sie straszna wojna
Bardzo blisko, koło mnie
Czułem ryk i dreszcze ziemi
Gorąc ognia, zapach krwi
Wojna, wojna koło mnie
Co za koszmar niesie krew
Niech to będzie tylko sen
Szybko musze zbudzić się
Śniła mi się straszna wojna
Śniłeś mi się ty i ty
Pod ścnianą ze szmatą na oczach
martwych nas szarpały psy
Śniła mi się straszna wojna
Mogłem dotknąć bliskich ciała
Pod krwawiącym czarnym niebem
Ziemia puchła i pekała
Ogień, krew, ciała, huk
Lament, strzały,w nocy, w dzień
Biegną, giną, obca mowa
Koniec, koniec, Sen, sen...
Babel
Widziałem to wczoraj i widzę to dziś
Do światła na końcu coś każe nam iść
Z kolcami w twarzy wciśnięci w mundury
Z nieba stare cegły opadają w stare mury
Nowa Babel z betonu i szkła
Dłoń woła o pomoc
Czy to jest pięść?
Czy w drzwiach stoi przybysz
Czy to wchodzi śmierć?
Jedna dłoń co woła o pomoc
Tam nienawiść schowana w pięść
Czy to jest piach z dalekiej pustyni
Czy popiół który zostawia śmierć?
Stoję na moście i patrzę w dół
Wychodzą z morza i schodzą z gór
Splątane myśli, o czym te słowa
Czy o najeźdźcach, czy o homofobach
Teczka
To za noc a to za dzień
Wet za wet czy cofnąć się
Już na dnie czy jeszcze w dół
Zapomnieć czy pieścić ból
Na stole leży stara teczka
Wróżby w ludzkich psychofekaliach
Pęka od zdrady i donosów
Czyją ślepotę udowadnia
Przede mną leży brudna teczka
Wszystko co w środku tylko zło
Czy może przynieść światło
Czy tylko mrok
Co to może dać, że poznam jego twarz
Bez prawa głosu, w prochach donosów
Czy tam spotkam ciebie?!
Przede mną leży stara teczka
Ostatni test naszej przyjaźni
Do prawdy krok
Zaraza
Stoję obok ciebie patrzę na twój truchli nie-taniec
słucham, próbuję zrozumieć: bluźnierstwo czy kazanie
Wiem, że sam też nie rozumiesz, co się tutaj dzieje
Tysiąc razy się zmieniałeś, nie pamiętasz siebie
Nie ważne co, nie ważnie ile
Pamiętaj dlaczego i dla kogo żyjesz
Brudne ulice i brudne miasta
Nie wnoś błota i zarazy do swojego gniazda
Łatwo wyrwać cię z szeregu, to jest w twojej twarzy
Dusza w zastaw by przez chwilę o sobie pomarzyć
Dać sie porwać krótkim błyskom, guślarzom, demagogom
Nie ma dokąd wracać, ciemno i nie ma nikogo
To matematyka: jedno niebo, jedna ziemia
Inny ty czy inny świat, co się tutaj zmienia?
Niech to będzie jeden Chrystus, czy jeden Lucyfer
Zostać dobrem, zostać złem, lecz lojalnym typem
Anarchia
To nie na ulicy i nie w mojej głowie
Burzą anarchiści sklepy, ulice i domy
I nie za chustami, a słowo kamieniami
Benzy-decyzjami spod nóg mi wyrywają bruk i całe ulice, zamieniają wszystkie znaki, plączą znaki psychomapy
Wczoraj w lewo, dzisiaj w rawo
Wcześniej na dół, dziś do góry
Czy to start, czy to meta
Były lasy, a są mury
Wczoraj w lewo, dzisiaj w rawo
Wcześniej na dół, dziś do góry
Zacierają mi kontury
Polityczni egzorcysci, nowocześni anarchiści
Co to za normalność z bazą w nienormalności
Tendencyjnie słaba, by błysnęła, zaraz padła
W czyich rękach flagi czarne i czerwone
mieszją mi w głowie,
Wojną na krwawe tytuły
Żeby zgłupieć, nie zrozumieć
Z przyjaciela robi wroga
jeden kamieć, jeden slogan
W